Problem biurokracji jest wprost proporcjonalny do centralizacji funkcji Państwa. Warren T. Bookes w „The Economy in Mind” bardzo trafnie pokazuje zjawisko biurokratyzacji i erozji demokracji zestawiając liczbę wybranych przedstawicieli społecznych do liczby urzędników na danym szczeblu administracji (hrabstwo, stan, rząd federalny). Na szczeblu lokalnym liczba urzędników jest stosunkowo niewielka umożliwiając realną kontrolę społeczną ich działania. Na szczeblu centralnym na każdego wybranego przedstawiciela przypada już ogromna liczba urzędników – przedstawiciele społeczni nie mogą mieć istotnego wpływu na realną zmianę kursu lub sposób funkcjonowania instytucji.
Płynie z tego wniosek, że decyzje o tym czy w ogóle określone funkcje publiczne powinny być realizowane, w jakim zakresie i w jaki sposób, powinny zostać przeniesione ze szczebla centralnego na szczebel lokalny łącznie z prawem do nakładania znacznej części podatków. To zapewniłoby przynajmniej konkurencję wewnątrz organizmu państwowego. Ostatecznie nawet dzisiaj obywatel może „wypisać” się z wspólnoty wybierając emigrację, a następnie zmieniając obywatelstwo, co w Polsce uczyniło w ostatnim czasie ok. 3 mln ludzi.
Osobiście uważam, że to co „publiczne” stanowi formę „grupowego” lub „zbiorowego” i różni się tylko ogromną skalą, a nie jakością. W końcu sankcje kontraktowe mogą być bardziej dolegliwe niż te z kodeksu karnego, a nawet brak możliwości legalnego, oficjalnego egzekwowania kontraktu przez przymus Państwa (np: haracze, łapówka) nie oznacza, że taki kontrakt nie zostanie wyegzekwowany za pomocą przemocy. Państwo to po prostu taka ogromna spółdzielnia.